Śliniąc suchary spieczonej ziemi
I kamień śluzem wlekąc jak ślimak
Wnet się dyskretnym blaskiem zamienił
Z błyskami, co doń miały się nijak
Z chmur sinych spłynął kaskadą plwocin
Grubymi strugi niczym posoka
Liście z kolorów pięknych osłocił
To znaczy spłukał je do rynsztoka
Ów dreszcz jesienny, listopad owy
Ogrom złorzeczeń wyplunął, który
Na tym padole wsiąknąwszy w groby
Wściekle zamroczył duszne marmury
Kiedy więc na mnie cień padał płynnie
W kościele swym już nie czując ciała
Kaplicznych szeptów słuchałem, gdy mnie
Kropla po kropli krew zalewała
Zaburzenie pogody ducha
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz